Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
BRANECKI.

Bo i cóż?

JUDYTA.

Bo ja proszę...        695

BRANECKI.

Na twoją instancją wnoszę
Te proźbę do jenerała,
Aby wiatrem nabił działa
I kul nie dawał harmatom.
A manifestami z lawet        700
Walił w tył konfederatom,
Oddawszy im to wet za wet
Co nam niosła ich wymowa,
Za wiatr, wiatr; za słowa, słowa.

JUDYTA.

Nu kto ty co im urągasz?        705
Czy ty pies że ludzkie kości
Na polu zębami ciagasz?
I nad trupem jesteś w złości?

BRANECKI.

Co najpiękniejsza z karczmarek? –
Wziać ją, ręce związać sznurem.        710
Niech czeka.

(Moskale wiążą Judyty ręce w tył i krępują powrozami. ADJUTANT wchodzi prowadząc XIĘDZA MARKA pod strażą).
ADJUTANT.

Oto Xiądz Marek,
Pod samym klasztornym murem.
Z szablą w ręku, wzięty w plen.

BRANECKI.

Co? xiadz Marek? oszust ten?
Czy to ty jesteś mój klecho?        715

XIĄDZ MAREK.

Ja sam.

BRANECKI.

Badźże nam pociechą
I grzesznych orędownikiem.