Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
DON HENRYK.

Racz zważyć że wojna
Zawczesna, Panie, ludzie nie gotowi.        20

ALFONS.

Na nie nie zważam, dusza moja zbrojna!
A duch w méj piersi rówien piorunowi!
A duchy święte pilnują mych skroni!
A dla Afryki niosę śmierć w téj dłoni!

DON HENRYK.

Lecz noc zaciąga swoje smętne kiry,        25
Na ogień słońca, na niebios szafiry.
Ona, zwycięstwo tobie wydrze z ręku...

ALFONS.

Ha! więc zwyciężać będziemy pociemku.
Niechaj noc idzie z czarnemi sztandary,
Ona nie wydrze z mego ducha wiary        30
Że się o sprawę biję sprawiedliwą.
A jeśli Fernand mękę swą cierpliwą,
Za nas, o bracie, Bogu ofiarował?
To Bóg pioruny te jasne ukował.
Któremi szyki będzie walił krwawe.        35
A my zbierzemy zwycięstwo i sławę.

DON HENRYK.

Lepiéj by w polu porobić przerąby...

(Ściemnia się – słychać w powietrzu anielskie trąby.
ALFONS.

Cyt – słyszysz bracie...

DON HENRYK.

Głosy jakby śnią się...

ALFONS.

Głuchną – i znowu.

GŁOS FERNANDA.

Alfonsie! Alfonsie!..