Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo na to trzeba jaśniejszéj godziny
Niż starość ludzka pełna krwi i winy,       605
Co jako skrawy chmurny zachód słońca,
Otwiéra niebo bez Boga, bez końca.


XXIV.

„Xięże, są o mnie haniebne powieści,
Nie wierz im wszystkim. Bez sławy, bez cześci,
Nie jestem takim jak ludzie niewinni,       610
Ależ ja więcéj cierpiałem niż inni,
Ale ja większe miałem serce w sobie
Do nakarmienia... Tam małżonka w grobie,
Tam ojca sądzą mojego, o! zgroza!
Na śmierć haniebną, na karę powroza.       615
Mój teść otrzymał wyrok nie ojczysty..
Mój ojciec, mój ród dawny, dumny, czysty,
Wszystko to jedna godzina obbali! —
Dzisiaj to wszystko ważyłbym na szali,
Dzisiaj bym wołał o! Boże! przed gminem       620
Powieszonego się nazywać synem:
Lecz wtenczas; z hańbą grożone zamęściem,
Mój ojciec, mój ród, moje imie!... Szczęściem
Mój ojciec umarł tak jak był powinien...
Czemuś ty xięże zadrżał? jam nie winien...       625
Że mię widziano téj nocy przy turmie
W xiężycowego wichru dzikim szturmie?
Na zapienionym żem uciekał koniu,
Żem pędził z głuchym tententem po błoniu,
Że ojca mego we krwi znaleziono       630
Nazajutrz... xięże! rozedrzyj mi łono
I obacz serce, nim pójdę do trumny,
Bo mówię prawdę — lecz przysiądz, za dumny.


XXV.

„Jestem nie winien, ale nie wiem czemu
W pamięci jestem podobny winnemu.       635
Bo wyznam tobie żem téj śmierci żądał,
Nawet spodziewał się, czekał, wyglądał;