Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Więc już oddawna zaniechał z rospaczą
Przepraszać serca, które nie przebaczą;       100
Ujmować dusze co chcą nienawidzić;
A nie mógł niemi pogardzać i szydzić.
Nawet choć wiedział że tłumną hołotą
Rzucał się sprośny lud na jego złoto;
Tak wielką znalazł pokorę w swéj winie,       105
Że nie pogardził i otworzył skrzynie;
A wtenczas sercu jego, biczem jędzy
Był brzęk liczonych po zamku pieniędzy.


VI.

Nareszcie uciekł od ludzi i słońca.
A przy nim tylko jak anioł obrońca       110
Maleńki, blady i nierozkwitniony
Był smutny synek jego piérwszéj żony.
To jedne dziecko przy nim czuwa, tleje,
Jako różyczka przy cedrze więdnieje.
On duszę ojca gdy w rospacz upada,       115
Szafirowemi oczkami spowiada;
I patrz! że czarny nędzarz nie unika
Tak błękitnego grzéchów spowiednika,
Ale mu z oczek cały błękit świeży
Pije oczyma, i wzdycha i wierzy       120
W ostatnią pomoc — w moc dziecka pacierzy.
Kiedyś zawczesnym zagrożona zgonem
Dziecinkę swoja nazwał Eolionem;
Bo myślał że ten kwiatek biały, kruchy,
Wezmą ze złotéj kołyseczki duchy       125
I w nieśmiertelne zaniosą ogniska:
A więc mu nie dał ludzkiego nazwiska
Ale powietrzne, duszy, nie popiołom
Imie, łatwiejsze wymówić aniołom.
Te dziecko jemu zostało przy boku       130
Ze łzą w źrenicy, z promionkami w oku,
Te czuwa przy nim. Lecz z wyroków Pana
Dusza w dziecięciu bladém obłąkana,
Smutna, i z ciałkiem niedołężném zwadna,
A w obłąkaniach jak aniołek ładna;       135