Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
BALLADYNA.

Gdzie oni.

KOSTRYN (wskazując.)

Pan Burmistrz Kurjer i Pismo.

BALLADYNA.

Powieście
Obu rycerzy burmistrzów na dzwonie
Wieży zamkowéj.

PIERWSZY Z POSŁÓW.

       125 Panie! w twojém łonie
Kamienne serce.

BALLADYNA.

To wreszcie, to wreszcie
Na wasze proźby ułaskawiam obu.
Wybić im zęby i wyłamać szczęki,
Niechaj nie walczą.

PIERWSZY Z POSŁÓW.

Więc niéma sposobu
       130 Ubłagać ciebie przez łzy ani jęki,
Źelazny panie nasz.

BALLADYNA.

Jestem kobietą.

(Widząc że się cofają z przerażeniem.)

Cóż to? cofnęli się jak od zarazy,
I znów jak wiatrem kołysane żyto
Biją głowami?

PIERWSZY Z POSŁÓW.

Na twoje rozkazy
       135 Czekamy pani, panuj z ludu wolą.

BALLADYNA.

Bez ludu woli... Dajcie mi chleb z solą.
Posłowie ufam drożdżom tego ciasta.
Chodź tu Kostrynie. Winnam ci tak wiele
Źe ci półowa zdobytego miasta,