Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T2.djvu/342

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Kostryn wychodzi na wieżę.)

Ja wiem że zwykle Lachom żal po czasie
Zawraca głowy, i sen cichy truje.
Może się teraz trup czerwony snuje
Przed ludzi śpiących oczyma, a oni
       50 Przez sen żegnają krzyżem cichą marę. —
Schodzi po wschodach; jak te szczeble stare
Trzeszczą...

(do Kostryna który wchodzi z koroną.)

Znalazłeś... ty coś trzymasz w dłoni?

KOSTRYN. (ponuro.)

Tak.

BALLADYNA.

Daj. Nie! nie! nie! nie zbliżaj się do mnie
Bo będę wołać ratunku od ludzi...
Stój tam.

KOSTRYN.

       55 Co znaczy? mówisz nie przytomnie.

BALLADYNA.

Stój tam, bo krzyknę, zamek się obudzi,
Stój tam z daleka, aż w tobie przeminie
Ta myśl... W powietrzu ją czuć... o! Kostrynie
Chciałeś mię zabić, serce twoje biło
       60 Głośno, jak moje bije gdy zarzynam.

KOSTRYN.

Jeślim to myślał, na wieki przeklinam
Ów zakąt mózgu gdzie się urodziło
Szalone dziecko.

BALLADYNA.

Chodź tam do komnaty...
A namowiéjmy się po cicho razem
Co jutro czynić...

(Rozwidnia się trochę.)
KOSTRYN.

       65 Doniosły mi czaty
Że Kirkor wrócił do Gniezna, żelazem
Grożąc takiemu coby się z koroną
O tron upomniał...