Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I coraz bliższy fregaty sułtana,
Niebacząc niby, pod srogiemi kary
Wzbronione łodziom, granice przechodzi.
Nie śmieli strzelać strzegące janczary,
I od płynących zdrady się nie bali;
Bo w téj złocisto malowanéj łodzi
Ujrzeli postać dziewicy — i głośno
Śmiejąc się wszyscy — wszyscy przeklinali
Szatę Turecką — zamkniętą — zazdrośną,
I ów kalemkiar z musselinu biały,
Tak gęsto lśniącym haftowany złotem,
Że go powiewy wiatru nie odwiały,
Ani łódź szybkim odsłoniła lotem.
Ta pod zasłoną róża niewidoma,
Snadź z ciekawością dziecinną haremu
Może przejęta zgrozą — nieruchoma
Chciała się bliżéj przypatrzyć zmarłemu?
Może się pod tą zasłoną ukrywa
Uśmiech w połowie ciekawy — wesoły?
Z takim uśmiechem liście róż obrywa,
Z takim uśmiechem te ziemskie anioły
Widzą zgon róży — serca — lub człowieka.

A wtém okrętu piersi niedaleka,
Łódka uczuła silny popęd wiosła,
Biegła po fali — z fregatą się zrosła:
I wnet z jej łona dym się wybił szary,
A potem jasność błękitnawa siarki.

Majtek przez chwilę patrzał na pożary;
A gdy mu płomień ramiona otoczył,
Odrzucił turban i do fali skoczył.
Za zbiegłym setne strzeliły janczarki,
Przed kulą w morzu zanurzony zginął…
Po chwili błękit pianą się zakłócił,
Majtek na fali powierszchnie wypłynął,
Pobladłym Turkom śmiech szyderczy rzucił…
A gdy smiech echo okrętu powtarza,
Gdy się twarz majtka słońcem oświeciła,
Śmiech ten poznałem — był to śmiech korsarza,
I twarz poznałem — to twarz Lambra była.