Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Blask od kagańca padał ponury.
I słychać zdala szum Dniepru fali.
W dalszych komnatach — o dziw! nad dziwy!
Jakie tam cuda w zamku dnieprowym?
       220 Na ścian wysokich tle lazurowém
Płoną lamp gwiazdy, kobierców niwy
Kwiatem zabłysły, a kwiat tak świéży,
Jak gdyby z ranną rosą zerwany.
Gdzie niegdzie kryształ zastąpił ściany;
       225 W zwierciadłach oko bieży i bieży,
Nową odkrywa salę, za salą,
W każdéj te same lampy się palą.
Czy to są czary? tak długim gankiem
Mógłby wędrowiec zajść aż do Boga.
       230 Z marmuru sali cięta podłoga.
A delfin złoty obrzucał wiankiem
Kryształ co daje miłe ochłody,
A światła płoną pod szkłami wody.
Patrząc na ognie, kryształ i kwiaty.
       235 Oko zalśnione w ciągłym zachwycie,
Przez okna sali bieży z komnaty,
Bieży odpocząć w nieba błękicie;
I wpada nagle jak w otchłań ciemną.
Przez którą srebrny xiężyc przepływa.

       240 Hetman sprężynę ruszył tajemną.
Złota się nagle ściana odkrywa:
I nowa sala... Sali półowa
Alabastrowém światłem zaćmiona,
W półowie ze mgły spada zasłona.
       245 A za mgłą srebrną znów jasność dniowa.
Gdy na złocistym siedli dywanie.
Na znak Hetmana, zdala za mgłami,
Zabrzmiały arfy — słychać spiéwanie,
Stłumione zrazu echem i łzami
       250 Cichéj fontanny... Potém ze spiewem
Dwanaście dziewic kwiaty kobierca
Depce — i płynie z zasłon powiewem.
Basza dłoń prawą odniósł do serca,
Potém zbladł cały, oczy odwrócił,