Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie czujemy tak zgodnie jak dawniéjśmy czuli;
To prawie moja wina — jakaś zazdrość płocha
Rozdzieliła nas — zdradę podstępni uknuli,
       15 Lecz królowa kochała i teraz mnie kocha.
Gdzie jest Marja.

MORTON.

U siebie — Rizzio u niéj bawi,
O zmienienie roskazu zapewna się wstawi.

HENRYK, gwałtownie.

Ten Rizzio! Rizzio! wkrótce sięgnie pod koronę.
Któż mnie uwolni?

MORTON.

Panie! zdołam to uczynić.
       20 Poświęcę się... Trzeba go o zbrodnią obwinić.
Panie przyjm zaskarżenie, ja przyjmę obronę,
Zginie.

HENRYK.

O nędzny starcze! tyś dobry do rady!
Chciałbyś w oczach królowy być wolnym od zdrady,
Jak śniég biało wyglądać, ze krwi obmyć dłonie.
       25 Ja mam stawać przed sądem? w purpurze, w koronie,
Ja Henryk? przeciw Rizzia mówić w podłéj sprawie?
Ten włoch nikczemny może w sądzie uwolniony
Znów mi będzie urągał? Nie — ręce zakrwawię,
Bo zgon jego obfite przyniesie mi plony;
       30 Powróci pokój w domu... Tak — ja się namyślę...
Poco myśléć? — myślałem — wszystko mam w umyśle
Tak widne jak na niebie, tak czarne jak w piekle.
Myślałem długo — zimno — dziś wypełnię wściekle!
Dziś wypełnię! nad wieczór już go grób pochłonie,
       35 Grabarze na cmentarzach już dlań kopią doły.

NICK, widząc że Morton nie może wesołości utaić.

Cóż to? ty moje dzwonki znalazłeś Mortonie,
Bo dziś byłeś dowcipny, a jesteś wesoły,
Oddaj mi dzwonki moje — bądź znowu kanclerzem.