Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/574

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winniby się zatrzymać wobec takiej przeszkody. Więc, panie Michale, jeśli tego trzeba, padnę do nóg pana, ja, który mam tyle poważnych powodów do nienawidzenia pana i powiem: Zaklinam pana, niech pan przywróci spokój tym biednym istotom!
— Ale jak? radźcie, Janie Oullier! Powiedzcie, czego żądacie ode mnie?
— Trzeba odjechać.
— Odjechać? Co wy mówicie! Jutro bitwa się rozpoczyna... odjechać dzisiaj, to dezercya, to hańba!
— Nie, ja pana zhańbić nie chcę. W nieobecności kapitana parafialnego dywizyi w Clisson, mnie mianowano jego zastępcą; pojedzie pan ze mną, będzie się pan bił przy moim boku, a jeśli ktokolwiek wyrazi powątpiewanie, ja o tem zaświadczę. Chce pan?
— Tak — odparł Michał tak cicho, że stary gajowy zaledwie go usłyszał.
— A więc dobrze! za trzy godziny ruszamy w drogę.
— Mam odjechać i nie pożegnać się z nią?
— Tak trzeba. Wobec wyprawy, na jaką wyruszamy, kto wie, czy będzie miała siłę puścić pana. Odwagi, panie baronie, odwagi!
— Nie zawiodę was, Janie Oullier; będziecie ze mnie zadowoleni.
— Mogę zatem liczyć na pana?
— Możecie; pod słowem.
— Za trzy godziny oczekuję pana na rozdrożu Belle-Passe.
— Stawię się.