Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/822

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Posłuchaj zatem, co się wydarzyło. Brat mój, jadąc tutaj, by mię ratować, przygotowany nawet na uprowadzenie mię stąd siłą, gdyby zaszła tego potrzeba, natknął się w drodze na jadącego tu również po mnie wysłannika kardynała. Podążył więc za nim nieznacznie, a gdy się znaleźli w pustej i odludnej okolicy, natarł na niego ze szpadą w ręku i zażądał wydania sobie papierów. Że jednak wysłannik kardynała stawił opór, brat mój zabił go w tem pustkowiu.
— Och, Boże! — zawołała pani Bonacieux z trwogą.
— Pomyśl, że nie było innego sposobu, gdyż brat mój tu, w klasztorze, postanowił użyć podstępu, zamiast siły. Zabrawszy zabitemu dokumenty, przedstawił się tu, jako wysłannik kardynała, i za parę godzin przyśle tu po mnie powóz, niby z polecenia Jego Eminencyi.
— Pojmuję. I tym powozem stąd wyjedziesz?
— Tak jest. Ale to jeszcze nie wszystko. List, który otrzymałaś, pochodzący rzekomo od pani de Chevreuse, list ten...
— Co? co takiego?
— Jest sfałszowany.
— Ja kto?
— Tak jest; sfałszowany. To zasadzka, urządzona w tym celu, abyś nie stawiała oporu, gdy przyjadą cię zabrać.
— Przecież to sam d’Artagnan przyjedzie tutaj.
— Łudzisz się! D’Artagnan i jego przyjaciele nie mogą opuścić obozu pod Rochellą.
— Skąd wiesz o tem?
— Brat mój napotkał wysłanników kardynała, przebranych za muszkieterów. Mają cię oni wywołać do bramy, a gdybyś poszła, w tej nadziei, że są to twoi przyjaciele, uprowadziliby cię i odwieźli zpowrotem do Paryża.
— Boże mój! tracę zmysły w tym chaosie niepokojów! — wołała pani Bonacieux, chwytając się rękami za głowę, — i oszaleję chyba, jeżeli to potrwa dłużej!
— Ciszej! czy słyszysz?
— Co?
— Tętent konia! to zapewne brat mój odjeżdża... Muszę go jeszcze raz pożegnać.