Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zajmuje w mojej gospodzie, wyświadczając mi tem niemały zaszczyt, jest jeszcze aż nazbyt skromny dla takiej osoby. Nie wątpiąc bynajmniej w wiarogodność jego słów, obstawałem jednak przy mojem żądaniu. Wtedy pan Portos, nie zadając sobie wcale trudu wdawania się ze mną w rozmowę, wziął pistolet, położył go na nocnym stoliku i oświadczył, że za pierwszem słowem o jakichkolwiek przenosinach, czyto na zewnątrz, czy wewnątrz, roztrzaska łeb temu, ktoby był o tyle nierozważny, aby mieszać się w sprawę, nie obchodzącą nikogo, oprócz niego samego. Od tej chwili zatem, proszę pana, nie wchodzi nikt do jego pokoju, z wyjątkiem jego własnego służącego.
— Więc Mousqueton jest tutaj?
— Tak jest, panie. Powrócił w pięć dni po wyjeździe w bardzo złym humorze; widocznie więc i jego spotkała jakaś nieprzyjemność podczas podróży. Na nieszczęście, jest on bardziej ruchliwy od swego pana, co sprawia, że przewraca tutaj wszystko do góry nogami. Przypuszcza też widocznie, że prośby jego mogłyby się spotkać z odmową, i dlatego bierze bez proszenia wszystko, czego potrzebuje.
— Istotnie — odpowiedział d’Artagnan — zauważyłem to już, że Mousqueton okazuje wierność i inteligencyę niepospolitą.
— To bardzo możliwe, proszę pana. Ale pomyśl pan, że jeżeli tylko cztery razy do roku będę miał sposobność natrafić na podobną wierność i inteligencyę, niewątpliwie pójdę z torbami.
— Bynajmniej, gdyż pan Portos zapłaci wszystko, co winien.
— Hm! — mruknął oberżysta z powątpiewaniem.
— Jest on ulubieńcem pewnej wielkiej damy, która z pewnością nie narazi go na kłopoty z powodu tej drobnostki, jaką panu winien.
— Gdybym tylko śmiał powiedzieć, co o tem sądzę...
— A cóż pan sądzisz?
— Mogę powiedzieć raczej, co wiem...
— A cóż pan wiesz?