Strona:PL Dumas - Trzej muszkieterowie (tłum. Sierosławski).djvu/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chomy i niemy; całe piekło gniewu i zazdrości targało mu sercem.
— Ach, drogi panie! — rzekł starzec, na którego ta niema rozpacz większe wywarła wrażenie, niżby to mogły uczynić krzyki i płacze. — Nie rozpaczaj; nie zabili ci jej, a to najważniejsze.
— Czy nie wiesz pan przypadkiem, kto był przywódcą tej piekielnej wyprawy? — zapytał d’Artagnan.
— Nie znam go wcale.
— Ale mogłeś mu się przyjrzeć, gdy rozmawiał z tobą.
— Aha, chcesz pan wiedzieć, jak wyglądał?
— Tak jest.
— Wysoki, chudy, o smagłej cerze, z czarnemi oczyma, pańska postawa.
— To on! — zakrzyknął d’Artagnan, — jeszcze raz on! zawsze on! Mój zły duch, jakby się zdawało! A ten drugi?
— Który?
— Ten nizki?
— Och! mogę zaręczyć, że ten nie był wielkim panem; zresztą nie miał nawet szpady przy boku, a towarzysze nie okazywali mu wcale szacunku.
— Zapewne jakiś służący — szepnął d’Artagnan. — Ach, nieszczęśliwa kobieta! nieszczęśliwa kobieta! Co oni mogli z nią uczynić?
— Przyrzekł mi pan zachować tajemnicę — przypominał starzec.
— I ponawiam ją teraz. Bądź spokojny, staruszku; jestem szlachcicem; szlacheckie słowo waży ponad wszystko, a ja ci je dałem.
Z rozdartą duszą powlókł się d’Artagnan ku brodowi. Chwilami nie mógł uwierzyć, aby to była istotnie pani Bonacieux, i pocieszał się nadzieją, że nazajutrz odnajdzie ją w Luwrze, — to znowu przerażała go myśl, czy nie wplątała się z kimś innym w miłosną intrygę i czy ten inny nie uprowadził jej, powodowany zazdrością. Błąkał się w domysłach, gryzł się, wpadał w rozpacz.
— Ach, gdyby przynajmniej byli tu ze mną moi przyjaciele! — wołał, — wtedy mógłbym mieć chociaż na-