Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T3.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Żądam Najjaśniejszy panie, bo miłość ludu dla króla jest mi droższą jak własna, żądam, abyś Wasza królewska mość okazał jak jesteś gorliwym o wiarę i żebyś rozpoczęcie wojny wstrzymał swoją powagą.
— Nie idzie tu o wojnę, mój kuzynie — odpowiedział Henryk — mam wojska pod twojemi rozkazami, które gdy opuszczasz, zapewne dobre mi rady przynosisz.
— Najjaśniejszy panie, kiedy mówię o wojnie, winienem się jaśniej wytłumaczyć.
— Słucham cię mój kuzynie; wybornym jesteś wodzem i rozmowa w tym przedmiocie z tobą, będzie zajmującą pewnie.
— Chciałem powiedzieć Najjaśniejszy panie, że wojna, do której jesteś powołany, będzie dwojakiego rodzaju: moralna, że się tak wyrażę i polityczna; wojna przeciwko wyobrażeniom i przeciw ludziom.
— Do djabła!... — rzekł Chicot.
— Ciszej!... — zawołał król.
— Ludzie — mówił książę — są widzialni, dotykalni, śmiertelni, gdy się połączą, można na nich uderzyć i pobić; pobitych można karać i wieszać.
— Nawet bez poznania ich przewinień, — zrobił uwagę Chicot.
— Ale wyobrażenia — mówił dalej książę — trudniejsze są do pokonania. Wyobrażenia są niewidzialne a przecież wszędzie preznikają i prześlizgują się; ukrywają się one osobliwie przed oczyma tych, którzy je zniszczyć pragną, rzucone nasiona, puszczają głęboko korzenie: im bardziej ich gałęzie podcinać, tem mocniej się krzewią.
— Oto czterech hugonotów!... — zawołał Chicot.
— Dla owego czuwania, radzę Najjaśniejszy panie, abyś mianował naczelników Ligi.