Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oskarżenie o obojętność, przeciwko jednemu z książąt najbliższych tronu... Nadeszła chwila, aby owemu księciu oddać sprawiedliwość. Usłyszycie teraz i osądzicie, czy on zasługuje na te zarzuty i czy odpowie oczekiwaniu brata Gorenflot.
Na to nazwisko, wymówione przez księcia de Guise, tonem objawiającym złe zamiary dla wojowniczego zakonnika, Chicot nie mógł się wstrzymać od radości, którą ukryć się starał.
— Bracia! — mówił dalej de Guise — książę, od którego niczego nie mogliśmy się spodziewać, którego zezwolenia na Ligę trudno było wyjednać — ten sam książę jest tutaj.
Wszystkich spojrzenia zwróciły się na mnicha, stojącego po prawej stronie książąt lotaryńskich.
— Mości książę — rzekł de Guise, zwracając mowę do osoby, która była przedmiotem powszechnej uwagi, zdaje się, że wola Boga jest widoczną, skoro się z nami złączyłeś. Teraz książę, racz podnieść kaptur, aby wierni przekonali się o tem, co powiedziałem i czemu zapewne wierzyć nie śmieją.
Tajemnicza osoba podniosła rękę do kaptura i zrzuciła go.
Chicot sądził, że ujrzy jakiego lotaryńskiego księcia, lecz z wielkiem swojem zadziwieniem, zobaczył twarz księcia Andegaweńskiego tak bladą, że wydała mu się twarzą posągu marmurowego.
— Ha! ha!... — rzekł Chicot — nasz braciszek nie próżnuje i dobrych mu się zachciewa rzeczy.
— Niech żyje książę Andegaweński!... — zawołali obecni.
Franciszek zbladł jeszcze bardziej.
— Nie lękaj się, Mości książę, — rzekł de Guise — kaplica jest ustronna, a drzwi dobrze zamknięte.