Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak hrabio, około dziesiątej wieczór.
— Mów pani dalej — prosił Bussy.
Za chwilę inny mężczyzna połączył się z pierwszym; ten miał latarkę w ręku.
— Co pani myślisz o tych dwóch ludziach?... — zapytał pan de Monsoreau.
— Myślę — odrzekłam — że to książę i jego zausznicy.
Bussy westchnął.
— Teraz — rzekł hrabia — rozkazuj pani, czy mam wyjść, lub zostać?
Wahałam się przez chwilę: tak, bo mimo listu ojca, mimo przyrzeczenia, mimo grożącego niebezpieczeństwa, jeszcze jakaś łudziła mię nadzieja.
— A! nieszczęśliwy!... — zawołał Bussy — człowiek w płaszczu, to ja, ten zaś z latarką, to Remy Haudouin, ów młody lekarz.
— To pan!... — zawołała zdumiona Diana.
— Tak, to ja, dręczony niepokojem, pragnąłem wynaleźć dom, w którym doznałem gościnności, chciałem ujrzeć ową kobietę, owego anioła, który mi się ukazał. O! mogę wykrzyknąć, że jestem nieszczęśliwy!
I Bussy czuł ciążący na sobie fatalizm, który skłonił Dianę do oddania ręki hrabiemu.
— A więc pani — rzekł po chwili — jesteś jego żoną?
— Od wczoraj — odpowiedziała Diana.
Znowu nastąpiło milczenie, które tylko westchnienia młodych ludzi przerywały.
— Lecz pan — zapytała Diana nagle — jak wszedłeś do tego domu?
Bussy w milczeniu pokazał jej klucz.
— Klucz!... zawołała — a kto go panu udzielił?...