Strona:PL Dumas - Pani de Monsoreau T2.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dokąd?
— Ku Angers, a państwo?
— My także.
— Rozumiem, Brissac leży pomiędzy Angers i Saumur, i zapewne pod rodzinną strzechą, jak gołąbki, chcecie szukać spokoju.
Zazdrościłbym wam szczęścia, gdyby zazdrość nie była nikczemnością.
— Ożeń się pan, a będziesz równie szczęśliwy — odrzekła Joanna; — wielkie to szczęście kochać.
Spojrzała na pana Saint-Luc, jakby przyzywała go na świadka.
— Pani — odpowiedział Bussy — niezupełnie ufam szczęściu, bo nie każdy żeni się za pozwoleniem króla.
— Mężczyzna taki jak pan, wszędzie powinien znaleźć miłość.
— To jest nigdzie.
— Kiedy tak — mówiła Joanna uśmiechając się — ja pana ożenię; bo najprzód wpłynie to na uspokojenie młodzieży, następnie obdarzy się szczęściem, o którem powątpiewasz.
— Bynajmniej, — rzekł Bussy — nie śmiem tylko pochlebiać sobie, aby to szczęście było mi przeznaczone.
— Pozwoli pan ożenić się?... — zapytała pani de Saint-Luc.
— Według mego upodobania, chętnie...
— Mówisz pan, jakbyś chciał zostać starym kawalerem.
— Być może.
— Może kochasz osobę, której nie możesz zaślubić?...
— Hrabio — odezwał się Bussy — niech hrabia nie zatapia mi sztyletu w serce.
— To chyba kochasz się w mojej żonie?...