Przejdź do zawartości

Strona:PL Dumas - Józef Balsamo.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Józef Balsamo chociaż, jak wiemy, umiał panować nad sobą, nie mógł się powstrzymać od podziwu wobec tak niezwykłej urody.
Andrea rzeczywiście samem ukazaniem się dodała powabu i blasku skromnemu otoczeniu; włosy miała ciemno-blond, połyskujące u skroni i u szyi jaśniejszym odcieniem. Oczy czarne, głębokie, szoroko rozwarte, patrzyły śmiało, a jednak spojrzenie posiadało słodycz niewysłowioną. Usta różowe, figlarnym łukiem zarysowane, połyskiwały jak koral wilgotny i lśniący; przepiękne były jej ręce, ramiona olśniewające białością i kształtem. Cała jej postać, giętka i silna zarazem, wyglądała jak posąg starożytny, który ożył; nóżki, cudnie utoczone, zwróciłyby uwagę obok nóżek Djany, i tylko cudem równowagi zdawały się unosić ciężar całej postaci; wreszcie ubranie jej skromne, było jednak gustowne i wybornie zastosowane do całej powierzchowności.
Szczegóły te uderzyły Balsama odrazu, skoro tylko panna de Taverney weszła do sali jadalnej i zanim jeszcze zdążyła go powitać; baron zaś nie uronił ani odrobiny z wrażeń, doznawanych przez gościa, na widok tak wyjątkowej doskonałości.
— Masz pan zupełną słuszność — cicho powiedział Balsamo, zwracając się do gospodarza to rzadka piękność.
— Nie pochlebiaj pan zbytecznie biednej Andrei — niedbale odparł baron — wyszła z klasztoru i gotowa w to uwierzyć; mówię to nie dla tego —