Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokładu siedzieli państwo Belmont, milczący, ale szczęśliwi, Fardet, oparty o poręcz, ganił opieszałość rządu brytańskiego, który nie strzeże pilniej granic Egiptu. Przed nim stał pułkownik, wyprostowany jak struna, z czerwonem światełkiem dopalającego się cygara w ustach.
Ale cóż to się stało z pułkownikiem? Jakże mógłby go poznać ktoś, kto widział sędziwego jeńca na pustyni libijskiej? Być może, że parę nitek srebrzyło się w jego wąsach ale włosy miał jeszcze bardziej krucze, niż na początku podróży. Tonem lodowatymi i odpychającym odpowiadał na wyrazy spółczucia, jakie spotykały go po powrocie do Halfy, z powodu strasznych przejść, skutkiem których tak niespodziewanie osiwiał, to też dał nurka do kajuty, a po godzinie mniej więcej zjawił się znowu, dokładnie taki, jaki był przed fatalną chwilą, co go odcięła od wszelakich środków cywilizacji. Każdemu, kto teraz jakoś znacząco spojrzał na niego, odpowiadał tak piorunującem spojrzeniem, że nikt nie czuł moralnej odwagi czynić mu jakiekolwiek uwagi o jego ostatniem cudownem przemienieniu. Od tego czasu zauważono, że pułkownik, ilekroć miał się zapuścić na sto jardów w głąb pustyni, zaczynał przygotowania od tego, że