Strona:PL Daniel Defoe - Przypadki Robinsona Kruzoe.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W nocy dostałem znowu zwykłego napadu febry. Pragnienie jeszcze silniéj mię dręczyło niż podczas poprzednich paroksyzmów; do tego przyłączył się silny ból w lewym boku: myślałem że skończę życie téj nocy. Na szczęście przygotowałem sobie znaczny zapas wody, i tylko to przynosiło mi słabą ulgę. Nad ranem gorączka znacznie się zwiększyła, okropne marzenia przerywały sen co chwila: raz zdawało mi się że walczę z rozhukaném morzem, krzyczałem z przestrachu i zrywałem się jak szalony; za chwilę znów widziałem mnóstwo potworów: lwów, tygrysów, lampartów rzucających się na mnie z rykiem. I uciekałem przed niemi, a nogi plątały się podemną, potykałem się co chwila, upadałem; zgłodniała czereda rozjuszonych bestyj już, już dosięgała mię swemi kłami... To znów wrzawa i wystrzały bitwy napełniały powietrze. Korsarze maurytańscy wywijali nademną szablami, jakiś olbrzymi murzyn pochwycił mię w objęcia i dusił, dusił tak silnie, że już tchu w piersi zabrakło... Zmęczony, spocony, zeziajany obudziłem się na chwilę, nie wiedząc czy to były okropne marzenia, czy straszna rzeczywistość.
Po chwili zapadłem znowu w sen głęboki... zdawało mi się że siedzę pod tém samém drzewem, gdzie podczas trzęsienia ziemi szukałem schronienia. Gęste kłęby chmur poczęły opuszczać się z nieba i zakryły przed mojém okiem całą wyspę; nic nie widziałem, tylko czarne nieprzejrzane tumany. Nagle straszna błyskawica rozdarła chmury, z wnętrza ich wystąpił olbrzym, niewypowiedzianą jasnością okryty. Gdy wyszedł z łona szkarłatnych obłoków i nogą dotknął ziemi, wstrzęsła się cała wyspa, a gromy zahuczały tak gwałtownie, jak gdyby świat miał runąć. Zbliżywszy się do mnie, wzniósł