Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jakby w odpowiedzi na te słowa, po trzęsawisku rozległ się ów głos przeraźliwy, który już raz słyszałem w pobliżu Grimpen-Mire. Wiatr niósł go wśród nocnej ciszy; z początku było to ciche warczenie, niebawem przeszło w straszne wycie. Baronet zbladł i chwycił się mojego rękawa.
— Na miłość Boską, co to takiego, Watson? — spytał szeptem.
— Nie wiem. Podobno ten głos rozlega się często po bagnie — odparłem. — Już go raz słyszałem.
Zaległa znowu cisza, przerażająca, złowroga. Staliśmy, nasłuchując, ale żaden dźwięk nie wpadł nam w ucho.
— Watson... — szepnął baronet — to było szczekanie psa!...
W jego głosie brzmiał strach tłumiony.
— Jakże okoliczni mieszkańcy tłómaczą sobie to przeraźliwe wycie? — zapytał.
— Ktoby tam uważał na to, co mówią ludzie prości.
— Powiedz mi jednak, co mówią?
Zawahałem się.
— Powiadają, że to szczekanie psa Baskervillów — odparłem.
Milczał długo.
— Tak, to był pies — rzekł wreszcie. — Szczekał bardzo daleko, w stronie Grimpen-Mire...
— Trudno określić, skąd głos dolatywał.
— Powiadam ci, że stamtąd, Watson. A ty jak sądzisz? Czy to było szczekanie?... Nie jestem dzieckiem. Możesz mi prawdę powiedzieć.
— Po raz pierwszy słyszałem ten głos, idąc ze