Strona:PL Conan-Doyle - Tajemnica Baskerville'ów.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy zdarzyło się panu co jeszcze od chwili, gdyś pan przybył do Londynu? — spytał sir Henryka.
— Nic zgoła.
— Czy nie zauważyłeś pan, że pana śledzą?
— Nie. Któżby miał ochotę mnie śledzić? Nikt mnie tu nie zna.
— Czy nie miał pan jakiej niespodzianki?
— Żadnej. Chyba tę tylko, że mi zginął jeden but.
— Zginął panu but? A to w jaki sposób?
— Znajdziesz go pan zapewne po powrocie do hotelu. Nie warto trudzić pana Holmes takiemi drobiazgami — przerwał mu doktor Mortimer.
— Przepraszam; to nie jest drobiazg — zaprzeczył detektyw. — Jakże to było?
— Wystawiłem na korytarz oba buty do czyszczenia. Nazajutrz był tylko jeden. Posługacz nie wiedział, co się stało z drugim. Kupiłem te buty wczoraj i nie miałem ich wcale na nogach.
— Jeżeli ich pan nie nosiłeś, czemu je dawałeś do czyszczenia?
— Buty przechodziły przez tyle rąk w sklepie, że potrzebują czyszczenia.
— A zatem wczoraj, po przyjeździe do Londynu, robiłeś pan sprawunki?
— Robiłem ich dużo. Towarzyszył mi doktor Mortimer. Bo to muszę panu wyznać, że, pędząc życie swobodne, na świeżem powietrzu, zaniedbałem się trochę, a trzeba było przygotować się do odegrania roli pana licznych włości. Pomiędzy innemi kupiłem te żółte buty, zapłaciłem za nie sześć szylingów. Ale ukradli mi jeden, zanim je włożyłem na nogi.
— To dziwne. Na co może się zdać jeden but? — zastanawiał się Sherlock Holmes.
— A teraz, panowie — rzekł baronet — czekam na