Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z westchnieniem mijał zapraszające do spoczynku tu i owdzie „kanapkowatości“, nie chcąc aby, gdy spocznie, trzydziestu kilku towarzyszów czekało pod nim wisząc częstokroć więcej na łokciach, niż stojąc na ślizkiej i niepewnej ścianie Odwracał się wtedy ku nam i z szczerym, choć czasami nieco kwaskowatym uśmiechem, potrząsając wzniesioną do góry ciupagą „za mną“ wołał, jakby do opóźniających się towarzyszy. „Idziemy“, krzyczeli górale wśród serdecznego śmiechu. Gdyśmy dosięgli szczerbiny, szanowny profesor ze łzami zachwytu i wzruszenia powitał uroczy majestat tego miejsca. I nie jego jednego powieki łzą zabłysły.
Z żywem wspomnieniem tych miłych chwil oglądaliśmy się na ową szczerbinę, dopóki nam jej nie zasłoniły ponure turnie „Ganku“.
Jeżeli Cię miły czytelniku mało zajęły wspomnienia moje z Żelaznych Wrót, to jeszcze mniejbym Cię ubawił opisywaniem drogi, którą teraz oto do owej rdzawo zabarwionej „buli“ odbywamy, choćby właśnie dlatego, że jest wcale nie złą, bo umiarkowanie stromą. At sobie zwyczajna, tatrzańska droga pod górę, jeśli tylko drogą nazwać się godzi, całe morze kamieni i łomów, z których ani na tysiącznym jeszcze noga ludzka nie postała, choć tam strzelcy i turyści chodzą. We dwie niespełna godziny jak opuściliśmy Staw Zmarzły, jesteśmy już nie tylko na „buli“ ale i po nad nią na wysokości blisko 7600. Zostawiamy na tarasie pakunki pod opieką Sabały i jego muzyki, a sami wchodzimy w źleb wschodnio-południowy, prowadzący wprost na wierzchołek góry. Jest to jeśli nie najprzykrzejszy to z pewnością naj-