Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwierzę. Objaśniamy sobie jego naiwność chyba tem, że urodzony w tej dolinie zapewne jeszcze nie widział tu ludzi i nigdy nie był spłoszonym. Prawie pod samą przełęczą jest trochę wody. Śniadamy. Ztąd najłatwiej wejśćby można na Kończystą. Zaledwie paręset kroków wyżej, dochodząc do przełęczy spostrzegamy jedyny z po za niej wyglądający wysmukły stożkowaty czubek. To Wysoka! Z każdym krokiem dalej czubek ten rośnie i wnet wyrasta w kolosalną piramidę. Znając prawie wszystkie większe szczyty w Tatrach, prawie wszystkie większe doliny i grzbiety, nie trudno przy pewnej wprawie skombinować sobie z jakiegokolwiek nieznanego jeszcze punktu plan drogi i obrać właściwy kierunek. Ostatecznie zostaje tylko jeszcze tu i owdzie pytanie, czy ten lub ów źleb, ta lub owa grań „puści lub nie puści“. No, zobaczmyż tutaj. Po za ową szeroką i bardzo już połogą najwyższą częścią doliny, otwiera się naraz stroma przepaść a na jej dnie znany nam dawno „Zmarzły Staw“ pod Żelaznemi Wrotami. Jednym rzutem oka górale nasi dopatrują jakiegoś źlebu, który „acz niemiły“ ale „puszcza“. W pół godziny jesteśmy przy stawie. Dziś on wcale nie jest zmarzłym, ale za to tak mętnym jak nigdy żaden staw na tej wyżynie w Tatrach nie bywa. Bierzemy się mocno na lewo, aby się dostać do czerwieniejącej zdala „buli“ (turnia o zaokrąglonych i nieco spłaszczonych kształtach), leżącej od południa pod Wysoką. Z prawdziwym żalem rozstajemy się z okolicą Zmarzłego Stawu, bo to z ponad niego uśmiecha się nam szczerba Żelaznych Wrót, przez którą dwa razy już przechodziliśmy na północną stronę Tatr do Zielonego