Strona:PL Chałubiński - Sześć dni w Tatrach.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

punktów nie mają. Jak igły wystrzelają one tu w górę.
Idąc wzdłuż Doliny Batyżowieckiej ku stawowi, najlepiej też występują wszystkie inne turnie środkowej masy Gerlachu, a jest ich bardzo wiele. Wystaw sobie Czytelniku ostrokończysty wzgórek zarosły niezbyt gęsto świerkami, a będziesz miał zdrobniały obrazek tych Gerlachowych turni.
Im niżej schodzimy w dolinę, choć zawsze jeszcze po nagich głazach, tem weselej usposobioną jest nasza gromadka, z każdym krokiem spokojniejsza o nocleg w warunkach rozsądnych, tj. w krainie już kosodrzewiny. Bądź co bądź nocleg bez watry (zn. ogniska) jest rzeczą mniej przyjemną. Zanim zejdziemy tak nisko, że ramię kotliny zasłoni nam wszystkie piękności Gerlachu, rzućmy jeszcze raz okiem na niego. Droga nasza, ów źleb „wygodny“ wydaje się prostą choć pochyloną rysą na jego olbrzymiem ciele. Równolegle od tej rysy ale powyżej, spostrzegamy ów drugi źleb, który nas tak zdradziecko zapraszał do siebie, i który na sam szczyt wybiega. Po drodze wystudyowaliśmy go z wielu punktów. Aby dać o nim wyobrażenie, muszę znów powrócić do mego trywjalnego porównania. Źleb ten znów jest jakby rozwalonym kominem, ale któremu jedną tylko odjęto ścianę. Cały jest pochyloną otchłanią tu i owdzie zatkaną olbrzymim odłamem skały. O zejściu tamtędy ani mowy. Tak przynajmniej wygląda z daleka. Nie możemy się oderwać od widoku Gerlachu. Jest on tu równie wspaniałym jak pięknym, czego doprawdy z żadnego prawie innego punktu powiedzieć o nim nie można. Zawsze był tylko strasznym i ponurym. Jednego wszakże z nas nie wzruszają te zachwycające