Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drżeć, a człowiek z czółna zwrócił znów całą baczność na rzekę. Wzrok jego zatrzymywał się na wszystkich punktach, gdzie tylko fale natrafiały na jaką przeszkodę, uderzając o bale mostu, pływające belki, lub dzioby statków. Trwało to dość długo, aż wreszcie w godzinę po zachodzie słońca czółno zawróciło ku prawemu brzegowi rzeki. Lecz nagle, prawie w połowie drogi, łódź zatrzymała się i zakołysała, jakby utknąwszy na czem. Liza narzuciła szybko na głowę kaptur, który zakrył jej twarz do połowy, a ojciec przechylił się połową ciała i szukał. Po chwili czółno puściło się w dół rzeki i płynęło z prądem bardzo szybko. Czarna masa mostu londyńskiego i jego latarnie, których światła odbijały się w Tamizie, pozostały wkrótce daleko za nim i czółno sunęło już tylko pomiędzy dwoma szeregami statków, stojących po prawej i lewej stronie rzeki. Wtedy dopiero ojciec Lizy wyprostował się i usiadł wygodnie, umywszy sobie poprzednio ręce, zamulone po łokcie. W prawej dłoni trzymał coś, przedmiot jakiś, potrzebujący także obmycia. Były to pieniądze.
— Patrz Lizo, mieliśmy dziś szczęście.
Mówiąc to, podrzucił pieniądze na dłoni, dmuchnął na nie, a potem zakrył je lewą ręką.
— Odwróć się Lizo i zrzuć kaptur.
Usłuchała, ale twarz, którą zwróciła ku niemu, była trupio blada. Patrzyła na ojca, którego głowa ze swym orlim nosem, błyszczącemi oczyma i rozwichrzoną czupryną przypominała zadziwiająco głowę jakiegoś drapieżnego ptaka.