Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/837

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rę”, to czyn ten równał się łzom ojcowskim, towarzyszącym wymienionemu błogosławieństwu, bo, widzisz, uczucia M. C. R. nie mogą być mierzone zwyczajną miarą.
— Z pewnością — odparł Lightwood.
— To już wszystko, na co się mógł zdobyć mój czcigodny rodzic w kwestyi mego małżeństwa, uświęcając je tem samem przy ołtarzu rodzinnym. Z tej strony więc nie ma już żadnych obaw. Fundusik, który mam na własność w rękach takiej administratorki, jak Liza (wybacz; jestem jeszcze taki osłabiony, że głos mój drży nieco, gdy wymawiam jej imię), wystarcza nam zupełnie. Dzięki jej, bogatszy jestem teraz, niż byłem kiedykolwiek. Skoro zaś nabiorę sił, pojedziemy może do której z kolonii, gdzie spróbuję praktykować jako adwokat...
— Cóż ja tu będę robił bez ciebie, chociaż może postąpiłbyś dobrze, jadąc do Indyi.
— Nie, mój drogi, postąpiłbym bardzo źle — przerwał z niezwykłą żywością Eugeniusz.
— Dlaczego? — spytał ze zdziwieniem Mortimer.
— Myślisz może, że mam jeszcze gorączkę i mówię z podnieceniem. To prawda, że jak mówi Hamlet, „krew szybciej krąży w żyłach moich, gdy o tem myślę”, ale jest to zdrowy zapał. Gdybym odjechał, popełniłbym podłość ze względu na Lizę, bo wyglądałoby to, jakbym się jej wstydził, jakbym uciekał przed ludźmi.
— Są to motywy bardzo szlachetne, ale...
— Co chcesz powiedzieć?