Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/835

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ło-żóltej pustyni. Bradley wstąpił na kładkę, prowadzącą do śluzy. Drzwi do niej były otwarte, a woda nie zamarznieta tu jeszcze, bulgotała, pieniąc się i opadając nieustannie.
— Gdzie pan idziesz — wołał Riderhood — będziesz pan musiał i tak zawrócić, i po co?
— Cóż to znowu, puść mnie pan!
Bradley zarzucił mu nagle obie ręce, ujmując go w pół ciała i trzymając w żelaznym uścisku.
— Puść mnie pan, bo wezmę się do noża, cóż to za żarty.
Bradley ciągnął go na kładkę, Riderhood opierał się, chcąc się utrzymać na brzegu.
— Nie utopisz mnie i tak — wołał z przekonaniem — raz mnie już z wody wyłowiono, a taki człowiek nie może utonąć.
— Ale ja mogę utonąć — rzekł głucho Bradley.
— Nie chciałeś mnie puścić, teraz ja cię trzymam. No! dalej, skoczymy obaj.
Szarpnął go tak, że Riderhood stał teraz zwrócony plecami do rzeki. Znajdowali się obaj w połowie długości kładki. Jeszcze jeden ruch... Skoro ich później znaleziono zarytych w muł rzeczny pod spienioną falą, Riderhood leżał z rękami opuszczonemi i rozwartymi oczyma, opasany wciąż jeszcze żelaznym uściskiem ramion, które go nie puściły i po zgonie.