Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie na gałązce, jakgdyby miał za chwilę frunąć. A szanuj go, kawalerze, bo to ładny okaz.
Chłopak zagarnął resztę i otworzył już drzwi, ciągnąc za pasek rzemienny, przybity do nich w tym celu, gdy nagle właściciel sklepu rzucił się za nim, wołając:
— Oddaj mi ząb, hultaju, zabrałeś mi ząb razem z pieniędzmi.
Dzieciak spojrzał na zawartość swego woreczka i znalazł w nim żądany przedmiot, który rzucił na ladę z należną pogardą.
— To wcale nie ja zabrałem ten ząb, pan mi go sam oddałeś razem z groszakami. Po co mi pański ząb? czy ja nie mam dosyć własnych.
— Nie unoś się karygodną pychą, młodziku — rzekł patetycznie Wenus — nie domyślasz się nawet, jakiby z ciebie wyszedł drobiazg, gdybym spreparował kiedy twój szkielet.
Uwaga ta oddziałała skutecznie na chłopaka, który znikł, jak kamfora.
— Ten ząb musiał wypaść z szufladki — żalił się Wenus — pełno tu ich wszędzie, wczoraj znalazłem dwa w mojej cukierniczce.
Po odejściu chłopaka artysta-anatom westchnął, a podniósłszy w górę świecę, przesuwał jej światło po rozmaitych dziwacznych przedmiotach, które wynurzały się z ciemności, to znów pogrążały w niej, jakby jakie widziadła.
Widziadła te przesuwały się kolejno przed wzrokiem oszołomionego Silasa Wegga, który patrzył na nie z ciekawością, zmieszaną ze zgrozą. Były to różne kości, wypolerowane gładko, aż