Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/731

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się ptaka. Zresztą patrzył wciąż w jednym kierunku, w stronę, z której nadejść miała Liza.
— Przyjdzie niezawodnie — powtarzał sobie — ona nigdy nie chybia, skoro co przyrzekła,
Przyszła istotnie, a on wziął jej rękę i wsunął ją sobie pod ramię, a potem podniósł ją do ust.
— Spóźniłaś się, Lizo!
— Nie chciałam budzić podejrzenia, musiałam więc iść przez wieś i rozmawiać po drodze.
— Ludzie zatem tutaj mają tak złe języki.
Liza wysunęła mu rękę z pod ramienia, a on próbował ją objąć, wtedy dziewczyna spojrzała na niego błagalnie,
— Och Lizo:! nie rób, proszę, tak nieszczęśliwej miny i nie gniewaj się na mnie.
— Ja się nie gniewam, tylko proszę na wszystko, niech pan jutro odjedzie.
— A to już wolę, żebyś się gniewała, skoro stawiać mi chcesz tak nierozsądne żądania. Ja przecie nie mogę stąd odjechać!
— Dlaczego?
— Bo ty mnie zatrzymujesz — odparł wesoło, obejmując ją znów.
— Proszę, niech mię pan nie dotyka, możemy i tak iść obok siebie,
— Dla ciebie Lizo, gotów jestem na wszystko, patrz, oto stoję jak Napoleon na wyspie św. Heleny — rzekł, krzyżując ręce na piersiach.
— Wczoraj mówił mi pan, że pan tu przyjechał dla rybołówstwa. Czy to prawda?
— Wcale nie, przypłynąłem tylko dla ciebie.