Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/627

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kpiłeś sobie zawsze z prawdy.
— Ależ, Noddy! — miarkowała go pani Boffen.
— Cicho bądź, stara, i daj mi skończyć, powiadam ci, że on sobie zawsze kpił ze szczerości i prawdy.
— Nie widzę potrzeby odpowiadać panu, wobec tego, że stosunki nasze uważam za zerwane.
— Ho, ho! — odparł przebiegle pan Boffen — jeśli tak, to nie ty je zrywasz, ale ja ciebie odprawiam, rozumiesz? Oddalam cię ze służby. Nie zaskoczyłeś mnie znienacka, bratku, o nie. Patrz, mam tu przygotowane twoje świadectwo i to, co ci się należy z pensyi. Widzisz więc, że to nie ty odchodzisz, ale ja cię odprawiam.
— Wszystko mi jedno, jak pan uważa, bylem stąd odszedł.
— Ale mnie nie wszystko jedno. Inna rzecz odprawić nieuczciwego sługę, który dybie na twoją kieszeń, a inna, kiedy sługa sam odchodzi.
— Czy powiedziałeś mi pan już wszystko, coś zamierzał, czy może szukasz pan w myśli nowych słów dla mnie obelżywych, któremi mnie chcesz obrzucić?
— Zrobię to, jeśli mi się podoba, nie pytając pana o pozwolenie. Chcesz mieć ostatnie słowo, ale to ci się nie uda. Na co pan jeszcze czekasz?
— Chcę pożegnać się z panną Wilfer i z pańską zacną żoną.
— A to się żegnaj, tylko prędko, bo mam już dosyć twojej obecności.
— Posłuchaj pan jeszcze, co powiem — prze-