Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/605

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A gdybyśmy spróbowali zaciągnąć pożyczkę? — rzekła.
— W naszem położeniu pożyczać, znaczy tyle, co żebrać lub kraść.
— W takim razie niema o czem mówić.
— Prosta rzecz. Jest to zresztą twierdzenie, równie ciekawe i oryginalne, jak gdybyś chciała mnie oświecić, że dwa a dwa to cztery.
Widząc wszakże, że żona jego ma coś jeszcze na myśli, Alfred uniósł jedną ręką poły szlafroka, drugą zagarnął faworyty i czekał w milczeniu.
— Czy nie byłoby najprościej, — rzekła wtedy Sofronia, podnosząc oczy na męża, — gdybyśmy się zwrócili do ludzi poczciwych i dobrodusznych a przytem bardzo bogatych, których oboje znamy.
— Mówisz o Boffenach?
— Nieinaczej.
— Myślałem już nieraz o nich, — rzekł Alfred, — ale strzeżeni są jak forteca, przez tego piekielnego sekretarza, który staje zawsze pomiędzy nimi a ludźmi naszego pokroju.
— Spróbujmy go wysadzić z tego stanowiska.
— I owszem, zastanów się, czy nie znajdziesz na to sposobu.
— Można popsuć mu trochę opinię u jego chlebodawcy i polecić mu na to stanowisko inną osobę. Musiałeś zauważyć, że w ostatnich czasach Boffen stał się jakiś podejrzliwy.
— A przytem skąpy, co nie wróży nam nic dobrego. Spróbuj jednak.
— Możnaby skierować jego podejrzliwość