Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/570

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bietą, dla której mam nietylko przywiązanie, ale i cześć prawdzwą.
— To tak, jak ja — odparła Bella. — Musiał pan chyba dostrzedz, jak ona cierpi z powodu każdej przykrości, jakiej pan doznaje.
— Jestem szczerze zmartwiony, żem wyrządził jej tyle złego.
— Pan? — spytała Bella, podnosząc ze zdziwieniem brwi.
— Tak, bo ostatecznie jestem przyczyną tych wszystkich nieporozumień,
Bella posłała w odpowiedzi sekretarzowi spojrzenie nawpół marzące, nawpół smętne, które było jej tylko właściwe, poczem pokiwała swą ładną główką z miną filozofa, o ile istnieje szkoła filozofów, mających buzie z dołeczkami. Ostatecznie zrobiła ruch, pełen rezygnacyi i zmieniła przedmiot rozmowy. Spacerowali jeszcze czas jakiś, mówiąc o wszystkiem i o niczem, a była to czarująca przechadzka. Choć nie było jeszcze liści na drzewach, dzień był tak piękny, niebo tak jasne, a woda tak przejrzysta, taki przytem łagodny wietrzyk pieścił ich twarze, marszczył nieznacznie falistą powierzchnię rzeki. Wreszcie panna Wilfer oświadczyła Rokesmithowi, że czas już jej udać się do Lizy. Zaprowadzono ją do pokoiku pięknej robotnicy, po krętych i drabiniastych raczej schodach.
— Biedna moja izdebka nie spodziewała się takiego gościa — rzekła z uśmiechem Liza, podsuwając pannie Wilfer najlepsze krzesło.
— O! znam ja dużo biedniejsze i brzydsze po-