Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/557

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

są i schludne, odświeżane wiecznie szmerem bieżącej wody i wieczystym szumem rozkołysanych drzew. Rzeka młoda tu jeszcze i przejrzysta, przebiga między drzewami, jak dziecię rozigrane, nie świadoma jeszcze czyhających na nią brudnych ścieków, nie słysząca rozhukanego grzmotu rozpętanych fal oceanu, których odgłos nie dochodzi jeszcze do niej. Mowa rzeki pieściwa tu jest i przychlebna, to też i stara Betty wsłuchiwała się w jej szmer ukojny, który wabił ją i kołysał.
„Chodź do mnie, mówiła rzeka, łono moje miękkie jest i przytulne i słodko jest zasnąć na wieki na falach moich, chodź do mnie, ty, która uciekasz od ludzi i nie chcesz dożyć wstydu żebractwa, ani macoszej opieki sali szpitalnej”.
Nie chcemy zresztą twierdzić, aby marzenia Higdenowej były aż tak posępne. Serce jej, proste i uczciwe, niedostępne było uczuciom zazdrości. Przechodząc koło ładnych dworów, w których mieszkali ludzie bogaci i szczęśliwi, patrzyła z rozrzewnieniem na dzieci, a myśląc o swym małym Jonny, błogosławiła je przez pamięć zmarłego aniołka. Nie zazdrościła też nikomu, przechodząc wieczorem obok okien, poza któremi widać było wesołe światło i rodzinę, zebraną przy stole, podczas, gdy ona błądziła po ciemku sama i bezdomna, a gdy raz znalazła się w nocy za miastem sama, obok cmentarza, pomyślała tylko: „Tem lepiej dla tych, którzy mają rodzinę i ciepłe mieszkanie”. Nie zazdrościła ani trochę szczęścia innym i myślała o niem bez goryczy.
Jedna tylko obawa trapiła ją niekiedy i gna-