Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/531

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pensyą i ja wcale się o to nie obrażałem. Sądzę, że i pan nie masz fałszywej dumy, panie Rokesmith.
— I ja tak sądzę, — odparł Rokesmith, podnosząc brwi z lekkiem zdziwieniem.
— Bo przyznasz pan sam przecie, że duma i ubóstwo nie idą z sobą w parze. człowiek ubogi niema być z czego dumnym. Nieprawdaż?
Rokesmith skinął głową. Bella obserwowała go z pod długich rzęs i nie mogła zdać sobie sprawy z jego uczuć, bo twarz sekretarza była niewzruszona.
— No, siadajże pan, panie Rokesmith.
Sekretarz przysunął sobie krzesło.
— Czemu pan czekałeś z tem na moje zaprosiny, czy także przez dumę? No, a teraz wróćmy do pańskiej pensyi, czyś pan z niej zadowolony?
— Sądzę tak samo, jak pan, że to ładny grosz.
— Ładny, czy nie ładny, ale tyle się wogóle płaci ludziom pańskiego stanu. Człowiek taki, jak ja, to jest, który ma majątek, powinien się liczyć z cenami. Nauczyli mnie ludzie bogaci, do których uczęszczam, jakie obowiązki wkłada na mnie majątek. Nie wolno mi podnosić cen dlatego, że mogę płacić więcej, niż inny; kupując naprzykład wołu na targu, płacę za niego cenę targową, nie mniej, ani więcej; to samo z sekretarzem. Płacę mu taką cenę, jaką się daje wogóle sekretarzom, to rzecz prosta.
— Bez wątpienia, — potwierdził spokojnie Rokesmith.
— A, i jeszcze jedno. Skoro kupuję wołu,