Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/528

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ naturalnie. Powiedziałam mu przy tej sposobności, co o nim myślę.
— A cóż ty o nim myślisz?
— Że nadużył mego zaufania i w gruncie wyrządził mi zniewagę temi oświadczynami.
— Aż tak dalece. Źle coprawda zrobił, że nie wybadał wprzód terenu. Teraz przychodzi mi na myśl, że cię oddawna podziwiał.
— Tak samo podziwiać mnie może każdy dorożkarz, który mnie widzi, — odparła Bella, z odcieniem macierzyńskiej pychy.
— Co się zapewne często zdarza, — potwierdził dobrodusznie Rumty, — ale przejdźmy teraz do następnego numeru.
— To prawie to samo, tylko może trochę mniej śmieszne.
— To znaczy?
— Że p. Mortimer Lightwood oświadczyłby mi się natychmiast, gdybym na to pozwoliła.
— Ale ty nie pozwolisz?
— Nie, ten pan nie podoba mi się.
— A jeżeli tak, to wystarcza.
— Nie Pa, to nie wystarcza. Namyśliłabym się może, mimo, że mi się nie podoba, gdyby nie to, że nie ma on ani majątku, ani klijenteli, ani widoków na przyszłość. Słowem nic, prócz długów.
— To nie wiele. Przejdźmy zatem do trzeciego numeru.
— Ten jest przynajmniej coś wart. Nie chodzi tu Pa o konkurenta, ale pan i pani Boffen przyrzekli mi oboje, że wyposażą mnie bardzo przyzwoicie.