Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kleiła im się. Wreszcie Karol oznajmił bez ogródki siostrze, że Bradley ma jej powiedzieć coś ważnego i odszedł, mimo jej protestów, zostawiając ją sam na sam z nauczycielem.
Chwila upłynęła, zanim Bradley zdobył się na przerwanie milczenia. Mówić zaczął ciężko i z przymusem, bo każde zbliżenie się do Lizy, ogłuszało go niejako, odbierając mu pewność siebie.
— Przyszedłem tu wyłącznie dla pani, ale czuję sam, w jak niekorzystnem świetle przedstawiam się dzisiaj. To tak zawsze, gdy jestem przy pani. Nie umiem wyrazić tego, cobym chciał wypowiedzieć. To wszystko przechodzi moje siły. Czuję, wiem dobrze, że w pani jest moja zguba.
Liza zadrżała mimowoli na dźwięk tego głosu, tchnącego namiętnością i rozpaczą.
— Tak jest! pani mnie zgubiła. Od chwili, gdym panią spotkał, nie ma we mnie nic... w głowie mam pustkę, tracę wiarę w siebie i panowanie nad sobą i pani to wszystko sprawia, ilekroć jestem przy niej.
— Bardzo mi przykro, że wyrządziłam panu tyle złego, ale to doprawdy mimowoli, — rzekła niepewnie Liza.
— Ot widzi pani i teraz, zamiast otworzyć pani serce, zachowuję się tak, jakbym chciał robić wyrzuty, a to przecież niema sensu. Ale ja przy pani rozum tracę.
Zamilkli i okrążyli raz jeszcze cmentarz, nie mówiąc do siebie ani słowa. Bradley walczył z sobą, spoglądając na ciemne, nieoświecone okna kościoła, jakby spodziewał się z tamtąd jakiejś rady.