Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to się pan dowiedz, że nie myślę słuchać głupich andronów, ani od niej, ani od pana.
— Przedewszystkiem niech pan nie krzyczy — rozkazał stanowczo nieznajomy. Riderhood spuścił natychmiast z tonu.
— No już dobrze, dobrze, ale czego pan chce?
— A nie napiłby się pan krzynkę przedtem? — rzekł wtedy gość.
— Także pytanie. A czemużbym się nie miał napić, jeśli was stać na poczęstunek.
Nieznajomy wydobył z sakiewki pół suwerena, prosząc Placencyę, aby przyniosła z winiarni flaszkę Kseresu.
— Zakorkowaną — rzucił jeszcze za nią, wymawiając z naciskiem ten wyraz.
— Ho, ho, — mruczał Riderhood. — Wy czegoś chcecie odemnie, ani chybi.
Placencya powróciła z flaszką, którą gość wziął z jej rąk, a, przyjrzawszy się jej dokładnie pod światło, stwierdził, że korek jest nienaruszony. Wyjął go sam zardzewiałym scyzorykiem, poczem wytarł starannie szklanną lampkę, przytwierdzoną do flaszki.
— Moja córko — rzekł Riderhood — podaj mi z półki ten stary wyszczerbiony kieliszek, dla człowieka, pracującego w pocie czoła, wystarczy taki czerep.
W żądaniu tem mieścił się niewinny wybieg. Kieliszek ów miał ubitą podstawkę, wobec czego nie mógł stać na stole i pijący musiał go trzymać w ręku. Riderhood liczył też na to, że dzięki temu