Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co to znaczy? — krzyczał podniesionym głosem — pan się zrobiłeś arogantem, pan odpowiadasz mi wciąż impertynencko. Czekaj no chłystku! ja cię nauczę!
— Mówiłem tylko... — wyjąkał Fledgeby, mocno zmieszany.
— Gburze bezczelny, włóczęgo, awanturniku! Gdyby tu był twój lokaj, zażądałbym od niego sześciu pensów z twojej kasy na oczyszczenie mi butów, bo nie wart jesteś, aby przychodzić do ciebie w czystem obuwiu. A potem dostałbyś odemnie nogą w grzbiet, jak na to zasługujesz.
— Nie zrobiłbyś pan tego — jęknął Fledgeby.
— Owszem, owszem, możesz być pan pewny, że skarcę cię, jak należy. Dajno mi tu twój nos, ja ci go przytrę.
Fledgeby zakrył instynktowo ręką zagrożony organ.
— Widzicie go! jaki łotrzyk — grzmiał dalej Alfred, prostując się w całej okazałości. — Wybrałem go z pomiędzy tysiąca innych, aby mu ułatwić doskonały interes, a on mi tu miny pokazuje. Myślisz, że daje ci do tego prawo ten głupi dokument, opatrzony twoim podpisem, który mam u siebie w biurku? Myślisz, że ta mizerna kwota, którą wypłacisz mi po ślubie twym z panną Podsnap powstrzyma mne od traktowania cię, jak na to zasłużyłeś? Poczekaj, zaraz obaczysz!
— Niech się pan nie unosi, przepraszam pana.
— Co pan mówisz? — ryczał Alfred, udając szalony gniew.