Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzieci z naszej ulicy i nie wyśmiewały się ze mnie. Było ich dużo, dużo, a wszystkie miały białe sukienki i jakiś blask koło główek i u dołu sukienki... Otaczały mnie wieńcem i mówiły wszystkie razem: „Gdzież jest ta, która cierpi”, a gdy wymówiłam imię moje, zabierały mnie z sobą i odlatywały ze mną. Tak mi było z niemi dobrze, tak miło. A gdy odniosły mnie na miejsce, mówiły do mnie: „Nie bój się, wrócimy jeszcze”.
Jenny mówiła to wszystko pod wpływem wspomnień, które wprawiły ją znów w rodzaj ekstazy. Zapomniała na chwilę, że nie jest sama, ale opanowała się potem i powróciła do rzeczywistości.
— Co ja tu wygaduję? Nieprawdaż, panie Wrayburne? musiałam pana okropnie znudzić. Ale doprawdy przepraszam, żem pana tak długo zatrzymała.
— To znaczy, że pani chce, abym już sobie poszedł — rzekł na to Eugeniusz, który już rzeczywiście zamyślał o odwrocie.
— Dziś jest sobota — rzekła Jenny — mój syn powraca dziś do domu, szkaradny chłopak, nie ma pan pojęcia, co ja mam z nim kłopotu.
Eugeniusz spojrzał pytająco na Lizę.
— Mówi o swej lalce — szepnął półgłosem.
— Nie, o swym ojcu — odparła również cicho Liza.
Usłyszawszy to, Eugeniusz zrejterował na dobre. Słyszał już o tym ojcu i nie miał ochoty go spotkać.
Odszedł natychmiast i zatrzymał się na zakręcie ulicy za węgłem domu, chcąc zapalić papierosa. Zamyślił się przez chwilę nad tem, co dziś postano-