Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I czemuż to? — spytała uszczypliwie Jenny,
— Bo jestem leniwy, jak znarowiony pies,
— A czemużby pan nie miał się stać pracowitym psem.
— Bo, moja droga, nie mam nikogo, dla kogoby warto się trudzić... Lizo! — rzekł następnie; zniżając głos, nie tyle dlatego, aby nie być słyszanym przez Jenny, ale ponieważ chciał być wyjątkowo poważny, — czy namyśliłaś się już co do sprawy, o której ci mówiłem,
— Nie mogę się zgodzić, panie, doprawdy, że nie mogę.
— Fałszywa duma — odparł.
— Spodziewam się, że pan tego nie myśli, panie Wrayburne.
— Fałszywa duma — powtórzył Eugeniusz — inaczej dlaczegożbyś mi pani miała odmawiać. Proponuję pani taką prostą rzecz, kilka nędznych szylingów za lekcye, które pani będzie pobierała. Dla mnie to będzie przyjemność i nie zrobi żadnej różnicy. A przytem chodzi tu nietylko o panią, ale i o pannę Wren. Sama przecie Lizo uznałaś, że nauka jest dobrą rzeczą, skoro starałaś się o nią tak usilnie dla twego brata. Gdybym sam chciał dawać ci te lekcye, to rozumiałbym jeszcze twoje skrupuły. Ale ja nie mam zamiaru mięszać się do niczego. Proszę cię tylko, abyś mi pozwoliła opłacać lekcye za ciebie i za pannę Wren. Sama musisz czuć potrzebę wykształcenia, bo inaczej brat twój, który jest niewdzięcznikiem, wstydzić się ciebie będzie. A i dla pamięci ojca nie powinnaś mi odmawiać.