Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

placyku dostrzegł nauczyciel z uczniem kuźnię, po drugiej pracownię cieśli i skład drzewa, dalej jeszcze sklep ze starem żelaziwem. Nie silili się odgadnąć, dlaczego przed tym ostatnim sklepem znajdował się stary zniszczony kocioł nawpół wkopany w ziemię i zapuścili się w krętą uliczkę, zwaną Kościelną, na której stały szeregiem z jednej tylko strony małe domki. Nie było tu najmniejszego ruchu, cała uliczka drzemała, jak ktoś, co zażył laudanum.
— Tu właśnie mieszka moja siostra — rzekł Karol, wskazując na drzwi, prowadzące do jednego z domków.
— Często bywasz u nej? — spytał Bradley.
— Nie byłem jeszcze, odkąd się tu przeniosła — odparł po niejakiem wahaniu Karol.
— Czem się zajmuje twoja siostra?
— Moja siostra jest szwaczką w wielkiej pracowni krawieckiej, która dostarcza ubrań marynarzom.
Zastukali do drzwi, a gdy te otworzyły się prawie same, weszli obaj do małej izdebki, w której na starym, wysokim fotelu siedziało dziwne jakieś stworzenie. Była to niby dziewczynka, dziecko lub karlica, istotka drobna i szczupła.
— Nie mogę wstać — rzekła do wchodzących, — bo mam słabe nogi i plecy mnie bolą. Wejdźcie, panowie, i zamknijcie drzwi.
Weszli więc, ona zaś spytała:
— Czego panowie sobie życzą?
— A czy niema tu kogo jeszcze? — spytał Karol trochę zdziwiony.