Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nadające dziwny blask jej oczom. Potem zobaczył duże, jak groch łzy, spływające jej po twarzy z tych pięknych oczu. Sama była, opuszczona, a może przeczuwała coś.
Smutny widok przedstawiała ta piękna dziewczyna, płacząca przed ogniem, ale jakże czarujący zarazem.
Eugeniusz wzięty był całkowicie tym urokiem i pochłonięty aż do zapomnienia o wszystkiem, co z nim nie miało związku.
Nagle Liza wstała, jakby ją co tknęło i podeszła ku drzwiom.
Eugeniusz był zupełnie pewien, że to nie on był przyczyną jej niepokoju, zachowywał się bowiem tak cicho, tak nieruchomo, że nie mogła odgadnąć jego obecności. Odstąpił jednak od okna i skrył się za węgieł domu.
Liza otworzyła drzwi i stała kilka chwil, wpatrzona w ciemność.
— Ojcze! — zawołała po chwili — ojcze! czy to ty mnie wołasz?
Powtórzyła dwukrotnie to wołanie, a potem cofnęła się, mówiąc do siebie:
— Dwa razy, wyraźnie dwa razy słyszałam jego głos, a może mi się zdawało.
Wróciła do izby i zamknęła drzwi.
Eugeniusz zaś wycofał się z pod domu i odszukał Mortimera, który znajdował się już w gospodzie pod „Sześciu tragarzami”.
— To ohydne — mruknął do przyjaciela —