Przejdź do zawartości

Strona:PL C Dickens Wspólny przyjaciel.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy zaprosiliśmy ją na choinkę, razem z jej małym? Wypiła dwanaście szklanek herbaty, a mimo to mruczała wciąż i z niczego nie była kontenta. A gdy dostała spódnicę flanelową, odniosła ją na drugi dzień, mówiąc, że jest za krótka i narobiła przytem tyle krzyku, że się ludzie zaczęli skupiać koło naszego domu.
— Może więc mały Frank Harrison?
— Ależ nigdy.
— Przecież on nie ma babki.
— Ale malec jest bardzo brzydki, a państwo chcą z pewnością ładne dziecko.
— Więc może wnuczka tamtej z cegielni?
— Przecież to dziewczynka, a państwo chcą chłopca.
— W takim razie chyba Tom Bocker, śliczny zdrowy chłopak,
— Zapominasz, mój drogi, że on ma już lat dziewiętnaście, a wątpię bardzo, aby państwo wychowywać chcieli dorosłego sierotę.
— Och, nie. Mój Boże, gdybym była wiedziała, że sprawimy państwu tyle kłopotu...
— O, niech pani tego nie mówi.
— Wdzięczni jesteśmy, że się pani do nas zwróciła.
Była to szczera prawda; byli oboje tak wdzięczni, jakgdyby posiadali sklep z sierotami, dla którego otwierała się im klientela.
— Niech państwo dadzą nam kilka dni czasu do namysłu, a z pewnością coś znajdziemy — upewnił ich rektor Milwey.