Strona:PL Bolesław Prus - Placówka.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale zawdy łąki nie będzie.
— Głupiś!... — odparła, zwracając się do komina. — Żyliśmy dotąd my, dzieci i dobytek, z łaski Bożej, nie z pańskiej, to i żyć będziemy.
Chłop podniósł się z ławy.
— No, kiedy tak — rzekł po namyśle — to dawaj śniadanie... No, a czego płaczesz?... — dodał.
Ślimakowa, po wybuchach energji, istotnie zalewała się łzami.
— Jakże nie mam płakać — szlochała — kiedy Pan Bóg miłosierny pokarał mnie takim niedojdą chłopem, co i sam radzić nie potrafi i jeszcze mnie serce odbiera!...
— Głupiaś — odparł, nachmurzając się. — Pójdę zara do dziedzica i kupię łąkę, choćbym miał dać dwa tysiące złotych. Taką mam ambicję!
— A jak dziedzic już sprzedał folwarek? — spytała żona.
— Mam go gdzieś! Żyliśmy dotąd z łaski Bożej, nie z pańskiej, to i odtąd nie zginiemy.
— A skąd paszy weźmiesz dla bydła?
— Mój w tem rozum i moja głowa. Ty garnków pilnuj, a do mnie się nie wtrącaj, kiedyś baba!
— Wykurzą cię stąd Niemcy, razem z twoim rozumem.
Chłop uderzył pięścią w stół, aż podniósł się pył w izbie.
— Chorobę wykurzą, nie mnie! — krzyknął. — Nie ruszę się ztela, żebym miał paść trupem, żeby mnie na drobne kawałeczki posiekali!... Dawaj śniadanie. Takem się zawziął na te psie krwie, że jeszcze ciebie potrącę, jak mi nie wygodzisz! A ty, Jędrek, zmykaj po Owczarza i wracaj wnet, bo jak zdejmę rzemień...
O tej samej godzinie, we dworze, przez otwory i szczeliny okienic zajrzało do salonu słońce. Na zrysowaną obcasami podłogę i na ścianę przeciwległą oknom padły smugi białego światła, jaskrawo odbiły się od zwierciadeł, od złoconych gzemsów, od lustru mebli, i — rozpierzchły się po ogrom-