Strona:PL Bolesław Prus - Pierwsze opowiadania.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstąpił na śniadanie. Wypił duży kielich wódki i, weselszy, powlókł się w tę stronę, gdzie było widać rusztowania.
„Czy szukać roboty?... Czy wracać do domu?...“ — myślał.
Wtem, gdzieś niedaleko, rozległ się huk, podobny do krótkiego grzmotu; potem drugi — głośniejszy.
Chłop spojrzał.
O paręset kroków, na prawo, widać było szczyty rusztowań, a nad niemi jakby czerwony dym...
Stało się coś niezwykłego. Michałka ogarnęła ciekawość. Popędził w tamtą stronę, poślizgując się i brnąc w kałużach.
Na niebrukowanej ulicy, gdzie stało ledwie parę domów, kręcili się strwożeni ludzie. Krzyczeli i pokazywali rękami niewykończoną budowlę, przed którą leżały deski, połamane słupy i świeże gruzy. Nad wszystkiem unosił się czerwony pył cegły.
Chłop przybiegł bliżej. Tam już zobaczył, co się zdarzyło. Oto — nowy dom upadł.
Cała jedna ściana rozsypała się od góry do dołu, a druga — w większej połowie.
W poszczerbionych murach wisiały futryny, a duże belki, przeznaczone do dźwigania sufitów opadły, pogięły się i potrzaskały jak wióry.
W oknach sąsiednich domów ukazały się zalęknione kobiety. Ale na ulicy, prócz robotników, było ledwie kilka osób. Wieść o wypadku nie zdążyła jeszcze do środka miasta.
Pierwszy oprzytomniał główny majster.
— Czy nie zginął kto? — pytał drżący.
— Zdaje się, że nie. Wszyscy byli na śniadaniu.
Majster począł rachować swoich, ale wciąż mylił się.
— Czeladnicy są?...
— Jesteśmy!...
— A pomocnicy?...
— Jesteśwa!...
— Jędrzeja niema!... — odezwał się jeden głos.