Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stopniu... No, naturalnie, że jadą — mówił Radcewicz, patrząc w okno. — Chodźmy, panowie, kto chętny.
Łoski, z miną bardzo zadowoloną, wziął kapelusz; naśladował go Józef, czując, że jest ogromnie kontent. Zdawało mu się, że w tej chwili mógłby Zosi śmiało spojrzeć w oczy i szepnąć: — Już wyleczyłem się z moich przywidzeń. Wezmę od Nieznanego osiemnaście tysięcy rubli i basta! — W chwilę jednak później projekt ten wydał mu się niesmaczny, a nawet bezwstydny.
Gdy we trzech wyszli na dziedziniec, deszcz wcale nie padał i drogi zaczęły podsychać; niebo jeszcze było okryte szaremi chmurami, ale, pod wpływem wiatru, tu i owdzie zaczął przeglądać błękit. Przed głównemi drzwiami pałacu zgromadziła się cała służba w liberji, lub w czarnych frakach.
— Cóż? — ostro zapytał Radcewicz.
— Pan hrabia już w alejach, a jaśnie państwo schodzą na dół — odpowiedział stary kamerdyner.
Jakoż od strony alei dolatywało trzaskanie batów, a na schodach słychać było szelest kroków i rozmowę kilku osób. Po chwili ukazała się Zosia z panną Klęską i Róża Turzyńska z panną Sobolewską. Za niemi, uroczystym krokiem, szła pani Dorohuska pod rękę z panem sędzią, a na końcu — Podolak, mizerny i zakłopotany. Józef pomyślał, niewiadomo z jakiej racji, że piękny kleryk, gdyby mógł, zakopałby się pod ziemię.
„Rozumiem go! — rzekł w sobie Trawiński. — Nie czuje ochoty do robienia owacyj, a biedak musi... Jakie to szczęście, że nie jestem stypendystą Turzyńskich!“
Pani Dorohuska zgóry spojrzała na kłaniającą się służbę, lekkim ruchem głowy odpowiedziała Radcewiczowi, nieco uśmiechnęła się do Łoskiego i jakby zamglone oczy przez dłuższą chwilę oparła na Trawińskim. Jednocześnie kareta, powóz i furgon pędem wjechały na dziedziniec i kareta zatrzymała się przed wjazdem. Dwu lokajów podbiegło, aby otworzyć drzwiczki, w których ukazała się dziwna figura. Był