Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głową jak człowiek, który dźwiga ciężar, nagle usłyszał słodki głosik:
— Dzieńdobry panu! Ach, jak to ładnie, że pan rano wstał...
Usłyszawszy powitanie, Józef uczuł tak wielką radość, że się prawie zląkł. Lecz gdy podbiegł do Zosi, ogarnął go spokój, jakby mu wszystko w duszy zasnęło. Delikatnie uścisnął podaną rękę i tak dziwnie spojrzał, że panienka zarumieniła się i zaczęła szybko mówić:
— Wie pan, że dziś nie będę miała ani lekcji z panną Krystyną, ani szycia, ani zajęć kuchennych. Ale może myśli pan, że będę się bawiła z młodzieżą?... Wcale nie! Wy będziecie jeździć konno, strzelać, ryby łapać w towarzystwie Rózi i Paulinki, a ja może i cały dzień przepędzę z ciocią.
— Dlaczego? — zawołał prawie przerażony Józef.
— Będę jej czytała, będę przypatrywała się jej tualetom: jednej, którą włoży do obiadu, drugiej na wieczór... A może nawet będziemy z nią i z tatusiem przeglądali rachunki... Ach, panie, jakie to nudne!...
— Może jabym?...
— Cóż znowu! Kto obcych wtajemnicza w sekrety rodzinne i jeszcze pieniężne — uśmiechnęła się Zosia. — Zresztą nie wiem, jeżeli kiedy ciocia nabierze do pana takiego zaufania jak tatuś...
— Doprawdy? — pochwycił Józef, rumieniąc się.
— Pan chciałby robić z nami rachunki?
— Chciałbym zasłużyć na ufność całej rodziny państwa, a przedewszystkiem samej pani.
— O, moje zaufanie już pan ma... Kiedy pierwszy raz, tam w lesie, zobaczyłam pana, zaraz powiedziałam Krystynie: oto człowiek, przed którym możnaby się nawet spowiadać. I zaraz dam panu dowód: powiem to, czego nie wyznałabym przed samym panem Łoskim, a przecież to człowiek chyba najuczciwszy na świecie.