Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

panienkami, Pomorski — posłuchajcie tylko — naprawił mi żniwiarkę, siewnik, młocarnię, uregulował wszystkie zegary i wskrzesił fontannę w sadzawce. Oto majster! on już dziś dałby sobie radę. A tymczasem mój Staś, gdybym mu nie zostawił majątku, musiałby umrzeć z głodu.
— Jeszcze ze Stasia może wyrosnąć dzielny pracownik — wtrącił Łoski.
Turzyński potrząsnął ręką na wysokości ucha.
— Już niech on nie będzie pracownikiem, byle nie zmarnował tego, co otrzyma w spadku. Ale to niepoprawny lekkoduch. Co on dziś naprzykład dokazuje. Wyjechał naprzeciw ciotki, niby jej asystuje, lecz, pomimo to, nie może powstrzymać się od jakichś pajacowskich min za jej plecami. Robił tak na stacji. Ostrzegłem: „Daj spokój, bo to kobieta bardzo drażliwa!“ Patrzę, u dziekana robi to samo. Więc znowu mówię: „Nie rób tego, bo jak pani Dorohuska obejrzy się i spostrzeże, natychmiast wyjedzie i stanie się duża szkoda.“ Obiecał, że już nie będzie robić min. No, i co powiecie: pani wchodzi tu, na schody, a on w łobuzerski sposób przykłada sobie palce do nosa! Tak mnie zdenerwował, że nie mogę się uspokoić.
— Wyrośnie z tego. On ma dobre serce, tylko jeszcze wielki trzpiot — uspokajał go Łoski.
Turzyński powstał z fotelu.
— Daj Boże, ażeby sprawdziły się słowa pańskie — mówił, podając rękę Łoskiemu i Józefowi. — Przypominam, że obiad o czwartej, i proszę cię — zwrócił się do Józefa — ażebyś się rozgościł, jak w domu... przyjacielskim. Musisz ponudzić się u nas kilka dni. Trzeba zresztą jakoś załatwić kwestję długu mego brata.
Kiedy obaj młodzieńcy pożegnali się z Turzyńskim i wyszli, Józef miał wypieki na twarzy i ręce mu drżały.
— Oj! oj! — szepnął, oglądając się, kiedy już byli na dziedzińcu. — Poco ja tu przyjechałem?