Strona:PL Bolesław Prus - Nowele, opowiadania 05.djvu/026

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, to pan?... — zawołał, jakby niechcący, posiadacz biletów wizytowych z dziwnem nazwiskiem.
Trawińskiego uderzył ten wykrzyknik; nie miał jednak czasu zastanawiać się, ponieważ Byvataky rzekł:
— Musi się pan zapoznać z młodymi Turzyńskimi. Przedstawię pana... To pański pies, ten biały?
— Mego wuja.
— O mało nie dostał kulą. Kiedy strzelaliśmy do celu, pędził na nas jak warjat. Całe szczęście, że Staś chciał go trafić, no i, naturalnie, spudłował.
Józef przypatrywał się mówiącemu. Był to młodzian lat około dwudziestu, biały, z wąskim nosem, wąskiemi ustami, a oczy i włosy miał czarne jak smoła. Z łatwością mógł przebierać się za kobietę; spojrzenie jego cechował smutek i łagodność. Trawińskiemu podobał się, może dlatego, że był pierwszym, którego Józef spotkał po awanturach leśnych.
— Las, nadzwyczajna rzecz, nigdy go nie zapomnę! — rzekł, jakby do siebie, Józef. — Może mi pan, z łaski swej, objaśni, kto są ci państwo, z którymi mam się zapoznać?
— Musisz się pan zapoznać, przecież to ich las! Zresztą będziecie się widywali. Na pewno! — rzekł Byvataky. — Ten w ubraniu z czeczunczy to Staś Turzyński, wielki panicz. Panienka w białej sukni to jego siostra, Zofja, nie żadna piękność, nieśmiała, ale — bardzo dobre dziecko. Tamta, w czerwonej sukni, nazywa się panna Paulina Klęska, bawi tu jako przyjaciółka Zosi i jest prześliczna! Tylko nie zakochaj się pan w niej — dodał, lekko rumieniąc się. — Ten dryblas w jedwabnym kitlu to Dymitr Permski, filolog, nauczyciel rosyjskiego przy Stasiu... Co pan się tak przypatrujesz?...
Istotnie Józef, z wyrazem niepewności i zachwytu, patrzył w stronę ogniska, skąd zbliżał się do nich pan w słomianym kapeluszu. Przestał on pić herbatę, postawił filiżankę na ziemi i szedł krokiem uroczystym, kiwając głową, ozdobioną długiemi ciemno-blond włosami. Gdy zbliżył się jeszcze bardziej,